Mały Książę mocno zatkał sobie dłońmi uszy i przez chwilę patrzył na czym polega badanie łańcuchów. Nie było w Miał na sobie zwykłe dżinsy i sweter, a przecież wy¬glądał tak zabójczo, że aż zaczynało brakować jej tchu. Księcia. -Pięknie mieszkasz... - powiedział Mały Książę z uznaniem. - Ale samotnie. Kiedyś było tu jeszcze piękniej - Po co ta ironia? - Skąd wiesz.., że byłem... Poszukiwaczem Szczęścia?... - spytał Pijak takim głosem, jakby wypowiadanie każdego dostrzeże. Milcząca obecność Małego Księcia sprawiła, że po chwili Bankier zaczął się mylić: Podciągnął się po raz ostatni i usiadł na gałęzi, obok której kołysała się Tammy. Chwycił dziewczynę w talii i przyciągnął do siebie, przez co omal nie stracił równowagi. Teraz z kolei Tammy złapała go i przytrzymała, by nie spadł. Dobrze, że miała na sobie uprząż, bo to oznaczało, że przynajmniej jedno z nich było zabezpieczone, a skoro jedno, to oboje, bo żadne nie puściłoby tego drugiego. Za nic w świecie. - Co? On już chodzi?! - zawołała Tammy z zachwy¬tem, bardzo przejęta. Gdy książę przyjechał, Tammy siedziała na drzewie. - Myślałem dokładnie to samo dziś rano, zanim pojawił się Klaps - rzeki Chris. - Nikt z nas nie będzie miał serca przychodzić tu po tym wszystkim. - Zajmiesz się sprzedażą, Beck? - spytał Huff. - Nie chcę mieć więcej do czynienia z tym miejscem. - Załatwię to. - Beck wskazał na pistolet starego. - Co zamierzałeś z tym zrobić? - Nie mogłem się dodzwonić do Chrisa i ostrzec go przed Watkinsem. Chyba trochę spanikowałem, ale jak się okazuje, słusznie. Kiedy tu przyjechałem i zobaczyłem wozy policyjne stłoczone wokół kabiny, przeżyłem kilka chwil istnego piekła. Myślałem, że przybyłem za późno. - Znów zacisnął dłoń na ramieniu Chrisa. - Kiedy pomyślę, co mogło się stać... - Daj spokój, Huff - złajał go łagodnie Chris. - Tylko się nam tu nie rozklejaj. - I odłóż ten pistolet, nim zrobisz komuś krzywdę albo odstrzelisz sobie męskość. - Zrobię to, Beck - zaśmiał się Huff. Pokazał ręką przestrzeń za chatą rybacką. - Musiałem zaparkować na drodze, kawałek stąd. Teraz jadę do fabryki. Musimy zastanowić się wspólnie, jak przerobić inspektorów z OSHA. - Przerobić? - spytał Beck. Huff puścił do niego oczko. - Może staną się bardziej spolegliwi, jeśli rzucimy im kogoś na pożarcie. Kogoś do odstawki. - Ubiegłem cię, Huff - rzekł Chris. Opowiedział im o umowie, jaką zawarł z Lilą. - Teraz już nie muszę oczyszczać swojego imienia z jej pomocą, co nie znaczy, że nie możemy wykorzystać George'a jako kozła ofiarnego. - Doskonale, w takim razie mamy to z głowy - orzekł Huff. - Idziecie ze mną? Chris spojrzał na swoją pokrwawioną pierś i skrzywił się z odrazą. - Przyjadę, jak tylko się umyję. - A ja zostanę z Chrisem, dopóki stąd nie odjedzie - oświadczył Beck. Huff pożegnał ich skinieniem dłoni i zniknął za chatką rybacką. Chris wszedł do środka na kilka minut, żeby zabrać koszulę i buty. - Wczoraj w nocy włożyłem ubranie do szafy - powiedział Beckowi. - Całe szczęście, bo wnętrze wygląda jak rzeźnia, a cuchnie jak targ mięsny. Beck podążył za Chrisem do początku pomostu, gdzie zainstalowano kurek i wąż gumowy, używany zazwyczaj do opłukiwania ryb podczas czyszczenia. Była tam również porcelanowa miska i kilka kostek mydła. Stojąca na brzegu Sayre odwróciła się na głuchy dźwięk ich kroków. - Jeśli nie chcesz zobaczyć, jak wygląda prawdziwy mężczyzna, lepiej zamknij oczy, bo zamierzam się rozebrać - rzucił w jej kierunku Chris. - Jesteś w zastanawiająco radosnym nastroju jak na kogoś, kto właśnie zadźgal człowieka nożem. - Wolałabyś raczej, żeby on zadźgał mnie? Nie, nie odpowiadaj. Mogłabyś zranić moje uczucia. - Jak możesz być tak zblazowany, Chris? Czy nic cię nie wzrusza? Zastanowił się przez moment nad odpowiedzią, po czym wzruszył obojętnie ramionami. - No, niewiele. Sayre spojrzała na niego z odrazą. - Jesteś kanalią, Chris. Zawsze byłeś. - Nie. Jestem ukochanym pierworodnym synem Huffa. Oto kim jestem, byłem i będę. Zawsze cię to bolało, prawda? - Zapewne sycisz tą myślą swoje kolosalne ego, ale bardzo się mylisz. Widząc, że kłótnia rodzeństwa prowadzi donikąd, Beck postanowił dyplomatycznie się wtrącić. - Weź mojego pikapa - powiedział do Sayre. - Ja pojadę z Chrisem do fabryki, na spotkanie z - Mój Uśmiechu zachodzącego Słońca... - Masz rację - zgodził się po zastanowieniu. - Dzięki tobie rzeczywiście wiem więcej o sobie samym. I tym bardziej Dzień dłużył mu się w nieskończoność. Wielokrotnie od¬czuwał pokusę zadzwonienia na służbę, ale za każdym razem coś go powstrzymywało przed pozbyciem się kłopotu i od-daniem Henry'ego w ręce ochmistrzyni. Może była to myśl o dezaprobacie Tammy, a może fakt, że chłopczyk zaczynał reagować śmiechem, gdy Mark próbował go rozbawiać. Re¬akcja dziecka sprawiała mu ogromną przyjemność, choć nie potrafił wytłumaczyć sobie dlaczego. To wszystko było dla niego nowe i obce, stąpał po nieznanym terytorium. przyrzekłem spojrzeć
- Trzyma w swoich rękach naszą przyszłość - powie¬dział Mark i pocałował ją tak, jakby składał obietnicę, że to dopiero początek wspólnych radości. - Ty sam - odpowiedział pogodnie Mały Książę. - Nie lubisz siebie? Twarz kamerdynera przybrała wyraz urażonej niewin¬ności. - Jeszcze raz! - zawołała wesoło. - I jeszcze! - uświadomiłem sobie, że chyba brakuje kilka stron (boję się myśleć, że mogłoby brakować ich więcej). Wybiegłem Pijak wstał i zaczął sprzątać porozrzucane butelki, zaś Mały Książę pochylił się nad Różą, która mu szeptnęła: - Rozumiem, że postępowanie panny Tamsin spotyka się z twoją pełną aprobatą. Czy reszta służby podziela twoje zdanie? - spytał oficjalnie. - Ach, czyli mogę spodziewać się jej powrotu? Miała na sobie dżinsy. Mark uśmiechnął się, odstawił filiżankę po kawie, pod¬niósł się zza stołu i podszedł do Tammy, by odsunąć jej krzesło. Znowu nie wiedziała, jak się zachować. Nikt nigdy nie odsuwał jej krzesła, bo i po co? Skoro łazi po drzewach, to chyba potrafi bez pomocy wstać od stołu? - Co spodziewałaś się uzyskać w tej gierce? - Zamierzałam znaleźć człowieka z sumieniem. Kogoś kto przyzna się do przyjęcia łapówki lub potwierdzi, że inni ją wzięli. Opowiedziała mu o wdowie Foster, która wychowywała opóźnionego w rozwoju czterdziestoletniego syna. Opisała spotkanie z człowiekiem, który na pytanie o tamtą sprawę zaczął płakać. - Kiedy próbowałam przycisnąć go bardziej, żeby uzyskać więcej informacji, jego żona poprosiła, bym wyszła. Później dowiedziałam się, że miesiąc po zakończeniu procesu Chrisa ten człowiek został ocalony od bankructwa. Cóż za zbieg okoliczności. Zjechała z autostrady i przejechała przez imponujące żelazne wrota. Ze ścian po obu stronach skrzydeł bramy spływały sztuczne wodospady, omywające sztuczny kamień z napisem „Rezydencja Lakeside", wykonanym z kutego żelaza. Nad sztucznym jeziorem mieściło się osiedle emerytów. Zbiornik wodny otoczony był szmaragdowym, osiemnastodołkowym polem golfowym. W zagajniku dębowym mieścił się klub wypoczynkowy, z basenem, nowocześnie wyposażoną siłownią, restauracją, barem i centrum rozrywki. Beck wiedział o tym, ponieważ wszystkie te udogodnienia wypisano białymi literami na dyskretnie umieszczonej zielonej tablicy informacyjnej. Działki rezydentów były niewielkie, ale zbudowane na nich domy wyglądały bardzo elegancko. Po całym idealnie zaplanowanym, nieskazitelnym kompleksie można się było poruszać wyłożonymi białym kamieniem ścieżkami. Sayre zaparkowała w pobliżu klubu, na miejscu przeznaczonym dla gości. Nie uczyniła jednak nic, aby wysiąść z samochodu. - Nienawidzę takich osiedli. Są takie sterylne. Wszyscy są tacy sami, każdy kolejny dzień przypomina poprzedni. Czy oni się nie nudzą? - Przynajmniej nie muszą się martwić o strajk pracowników. Sayre spojrzała na niego, - Więc ta plotka również była prawdziwa. - Niestety. - Opowiedz mi o tym. - Jest pewien facet, nazywa się Nielson. - Wspominano to nazwisko w salonie. Ty też wymieniłeś je przy ostatnim spotkaniu. Kim on jest? - Jest problemem dla firm takich, jak Hoyle Enterprises, - Najwyraźniej żona Billy'ego Paulika skontaktowała się z nim. - Z tego właśnie powodu Nielson wytoczył ciężką artylerię - powiedział Beck. - Zatrudnił związkowców, żeby urządzili pikietę i namówili naszych robotników do strajku. - To dobrze, - Zrobi się bardzo źle, Sayre. - Już jest bardzo źle. - Komuś stanie się przez to krzywda. Nie, nie mów tego - dodał szybko, widząc, że otwiera usta. - Zdaję sobie sprawę, że nie ma nic gorszego, niż to, co stało się z Billym, ale to był tragiczny wypadek. Strajk oznacza wojnę, - Mam nadzieję, że to wy przegracie. Beck roześmiał się z żalem. - Twoje życzenie może się spełnić. - Oparł głowę na zagłówku i spojrzał w górę, na gałęzie drzewa, pod którym zaparkowali, - To najbardziej nieodpowiedni moment. Danny umarł - Dlaczego? - spytała Róża. choć domyślała się jaka będzie odpowiedź. Miała go w garści. A wydawało mu się, że to będzie takie proste - zabrać dziecko i wracać. - Co wtedy? - dopytywała się Róża. - Wyjeżdżasz? - spytała w końcu Tammy.
©2019 to-tablica.nysa.pl - Split Template by One Page Love